Ways of swimming
Written in Polish by alicja ariel rosé
dla Adama Zagajewskiego
dla Evy Vēvere
Trzy drogi wiodą do morza. Możesz iść prosto w dół, mijając domy, których okna są niewolnikami morza, przykute do morza, pożerają morze codziennie, bez przerwy lub są jego bezwolnym odbiciem, obojętnym, apatycznym, sennym. Jeśli jest początek lata, po lewej, tuż przy płocie, rosną maliny, masz pełne prawo do ich słodko-kwaśnego soku. A może ktoś jest z tobą i ofiarowuje ci malinę na otwartej dłoni, jakby dzielił się z tobą jakąś historią z jego życia, zagmatwaną, trochę zabawną, a trochę nie. Kilka kroków dalej masz szansę się odwdzięczyć czerwoną porzeczką, która rośnie tu dziko, zasiał ją szczodrze wiatr. Wygląda egzotycznie pośród skał. Dalej ścieżka się kurczy, idzie stromo w dół. Wychodzisz na kamienistą plażę, gdzie rano nie ma nikogo. Stopy mogą odzyskać zmysł dotyku, wejść w liaison z kamieniami.
Możesz jednak wybrać drogę w prawo, dłuższą, ciągnącą się wzdłuż brzegu. Na rozwidleniu możesz zejść w dół, zaraz za drzewkiem czereśni, którego karminowe owoce spadając na ulicę, tworzą action painting. Stąd już widać stary drewniany sklep rybny. Niedziałający, obwieszony welonami sieci rybackich wysuwa język pomostu, z którego skacze młody chłopak. Tak, jest teraz tym chłopakiem z Paestum. Ma na imię Borge albo Sven. Jest zakochany w dziewczynie, której włosami bawi się teraz wiatr. Maria, a może Marme. Jest gorące popołudnie, dziewczyna siedzi na pomoście ze spuszczonymi nogami, pozwala słońcu kraść jej myśli. Może rozmyśla nad tym, że niedługo wyjeżdża, zaczyna studia daleko stąd, chłopak ma jej to za złe i skacze załamany, zgorzkniały, do wody, jakby miała go uratować. Ma gładkie ciało, przez chwilę jest zawieszony między pomostem a wodą, przez chwilę jest nigdzie. Widzę go na pocztówce wiszącej na lodówce w kuchni mojego przyjaciela. Jest na wielu pocztówkach, magnesach, reprodukowany na okładkach książek, zeszytów. Simulacrum do nieskończoności. Wieczny skoczek, który nigdy nie dotyka wody. Fresk jest tak prosty, jakby narysowany przez dziecko. Morze wygląda jak bąbel kałuży, kolumna, z której skacze nasz tuffatore, jest nierówna i chyli się, jakby miała skoczyć za nim, zawalić się w wodę. Obok rośnie rachityczne drzewko o fluktuacyjnych kształtach, jakby było morskim polipem albo Shivą o wielu ramionach, na jednej nodze, uchwyconą przez “freskarza” w tańcu życia i śmierci, który ma nas uwolnić z okowy iluzji. Skoczek za to ma idealne ciało, jest jedną plamą, niemal linią, długim ślimakiem z głową zamiast muszli. Jego jasne oko zdradza wapienne tło ściany grobowca, jakby jego oko było z innego świata, spojrzeniem w przeszłość albo w przyszłość. Jednak to nas nie interesuje. Nie chodzi o moment zawieszenia, ale o spotkanie z wodą, wejście w wodę, zanurzenie się, oddanie się wodzie.
Możesz też pójść dalej, nie skręcać przy czereśni. Droga wije się długo nim dojdzie do małego portu, skąd weźmiesz prom. W kraju wywodzącym się z chłopstwa, z alergią na duńskie i szwedzkie zapędy imperialistyczne, promy noszą dumne nazwy “Kongen” albo “Dronningen”. Przebłysk autoironii czy dowód niespełnionych ambicji? Jedna z tych królewskich maszyn zabierze cię na wyspę.
Tam przyjmie cię mały pomost. Na poręczy stoi pewnie pusty kubek po porannej kawie, w którą właściciel domu łapie pszczoły i muchy. Poprowadzi cię mocny zapach ziół, nie zabłądzisz. Kwitnie weronika, wiązówka i barszcz. Idź na sam koniec, po grzbiecie wyspy i dalej w dół, gdzie otwiera się twarz morza. Codziennie inna. Porysowana prądami, sfastrygowana wiatrem, niczym twarz Becketta albo Audena, który śpiewał o tym, że warto oddać się miłości, choć może ona nas zwieść, warto wejść do rzeki, by wiedzieć, coś stracił: “Nalej wody do umywalki, / Dłonie po przegub w nią wsadź, / Patrz w wodę i myśl, co straciłeś, / Co wiecznie nie mogło trwać.” Ale może nie wszystko jest stracone. Może jednak warto wejść do tej wody, by dowiedzieć się, co moglibyśmy byli stracić, gdybyśmy do niej nie weszli… I spoglądać “w lustro, / W twarz, w której spokoju ni krzty; / Życie jest błogosławieństwem, / Choć błogosławisz nie ty” (tł. Seweryn Pollak). Czy twarz morza nie jest naszym odbiciem? Nakrapiana skalistymi wyspami, szkierami, mutonami – zawiłymi sygnaturami, parafkami lodowca, który przeszedł tędy przed dwudziestoma tysiącami lat. Takim nakrapianym pasażem możemy przepłynąć nieprzerwanie od Stavanger do Nordkapp, tylko pomyśl… Kiedy indziej oblicze morza jest gładkie niczym droga powrotna dla zmęczonego podróżą, stęsknionego za domem – homesick. Kim jest jednak ten, którego domem jest morze, wiecznie stęskniony za morzem? Przecież nie seasick…
Wróćmy jednak na czubek wyspy. Dziś woda przypomina japoński drzeworyt, wiatr rzeźbi dłutem. Algi kołyszą się z rytmem fal niczym starzy Żydzi w synagodze. Woda jest aksamitem, atłasem, gładkim zwierzęciem. Jest przezroczysta, płynie z tobą twój cień po dnie, wodny doppelgänger. Gdyby pływanie było pieśnią, byłoby nad pieśniami, gdyby było snem, to twardym, krótkim, intensywnym, snem, w który zapadamy nagle w tramwaju, na kwadrans, po ciężkim dniu. Gdyby było portretem, to byłby to portret “Lady in blue” Chaima Soutine’a, portret nieistniejącej osoby, portret melancholii, która prześladowała go, niczym prześladowano Żydów w carskiej Rosji, gdzie przyszedł na świat. Wykluczony ze społeczności ortodoksyjnych Żydów, którzy nie uznawali portretów, po tym, jak próbował namalować rabiego. Odrzucony, nierozumiany, znalazł dom w Paryżu, jak tylu innych żydowskich malarzy z Europy Wschodniej. Lady z portretu ma wzrok zwrócony do wewnątrz, w głąb siebie. Są barwy jej sukni, tła, barwy dna morza. Są elegią, nostalgią, zagadką. Lady trzyma czerwone maki, które wyrosły z jej ust albo to jej zaciśnięte usta wzięły barwę od maków. Gdyby pływanie było krajobrazem, byłby to toskański krajobraz, który Piero della Francesca przemycił, przedstawiając Jana Chrzciciela polewającego głowę Chrystusa wodą z rzeki wijącej się ze wzgórz, odbijającej niebo i jaskrawe suknie postaci w tle, niemal wiernie. Piero della Francesca był architektem wśród malarzy, jego postaci to kolumny, sklepienia. Ich cera jest marmurowa. Piero był matematykiem i malarzem, naukowcem i artystą. Każdy gest jest powtórzony, i każdy znajduje swoje echo w krajobrazie. Ugięta noga w kolanie Chrzciciela powiela zakole rzeki, fałdy sukman układają się podobnie do jasnych dróg spływających ze wzgórz w tle. Gołębica nad głową Chrystusa jest jednym z obłoków. Fresk zdaje się być symetryczny z centralną figurą Chrystusa. Ale u Piera nic nie jest oczywiste i każda symetria jest wyliczona, delikatnie przesunięta, nieznacznie. Przykuwa uwagę nasz mistrz drugiego planu. Jest idealnym kontrapunktem meandru rzeki, nad którą się pochyla, zdejmując koszulę. Ma na sobie tylko bieliznę, nie widzimy jego twarzy, pochylony do przodu, przeciągający koszulę przez głowę, jakby zaraz miał się cały zanurzyć w wodzie, oczyścić. “Take me to the water” śpiewa Nina Simone “To be baptized”.
Published January 31, 2023
© alicja ariel rosé 2022
Ways of swimming
Written in Polish by alicja ariel rosé
Translated into English by alicja ariel rosé
to Adam Zagajewski
to Eva Vēvere
Three paths lead to the sea. You can go straight down, passing houses whose windows are slaves to the sea, chained to the sea, devouring the sea every day unceasingly, or are its passive reflection, indifferent, apathetic, sleepy. If it’s the beginning of summer, raspberries are growing on the left, along the fence, you have full right to their sweet and sour juice. Or maybe someone is with you and offers you a raspberry in an open palm as if sharing with you some story from their life, confusing, a bit funny, and a bit not. A few steps further you have the chance to repay with the red currant, which grows wild here, sown generously by the wind. It looks exotic among the rocks. Further along the path shrinks, goes steeply down. You arrive at a rocky beach where there is no one in the morning. The feet can regain their sense of touch, entering into a liaison with the stones.
You can choose the path to the right, instead, the longer one, along the shore. At the fork, you can go down, right behind the cherry tree, whose carmine fruits fall onto the street, spattering an action painting. From here you can already see the old wooden fish shop. No longer in use, veiled with fishing nets, sticking out the tongue of the pier from which a young boy jumps. Yes, right now, he’s that boy from Paestum. His name is Borge or Sven. He is in love with a girl whose hair the wind is playing with. Maria, or maybe Marme. It’s a hot afternoon, the girl sits on the pier with her legs lowered, letting the sun steal her thoughts. Maybe she thinks about leaving soon, starting studies far away, the boy holds it against her and jumps broken, bitter, into the water, as if it will save him. His body is smooth, he is suspended between the pier and the water, and for a moment he is nowhere. I see him on a postcard on the refrigerator in my friend’s kitchen. It is featured on many postcards and magnets, reproduced on the covers of books and notebooks. Simulacrum to infinity. The eternal jumper who never touches the water. The fresco is as simple as if drawn by a child. The sea looks like a bubble of a puddle, the column our tuffatore jumps from is uneven and bends seaming to leap after him, nearly collapsing into the water. To the left, there is a spindly tree fluctuating as if it were a sea polyp or a multi-armed Shiva on one leg, caught by a frescoist in a dance of life and death, to free us from the fetters of illusion. The jumper, on the other hand, has a perfect body, it is one streak, almost a line, a long snail with a head instead of a shell. His bright eye betrays the limestone background of the tomb wall, an eye from another world, a look into the past or the future. However, this does not interest us. It is not about the moment of suspension or abeyance, but about meeting the water, immersing yourself, giving yourself to the water.
You may also go further, do not turn at the cherry tree. The long path takes you to a small port where you will take the ferry. In a country with a peasant background, allergic to Danish and Swedish imperialist tendencies, the ferries are proudly named “Kongen” or “Dronningen”. A flash of self-irony or evidence of unfulfilled ambitions? One of these royal machines will take you to the island.
A small bridge will welcome you there. There is probably an empty mug of morning coffee on the railing of a house whose owner is catching bees and flies. The strong smell of herbs will guide you, you will not get lost. Veronica, meadowsweet and hogweed are in bloom. Go to the very end, along the ridge of the island and continue down to where the face of the sea opens. Each day it is different. Scratched by currents, fastened with wind, like the face of Beckett or Auden, who sang that love is worth giving in to, for although it may deceive us, it is worth entering the river to know that we have lost something: “O plunge your hands in water, / Plunge them in up to the wrist; / Stare, stare in the basin / And wonder what you’ve missed.” But maybe not all is lost. Perhaps, it is worth entering the water to find out what we would have lost if we had not entered it… And look, “look in the mirror, O look in your distress: / Life remains a blessing / Although you cannot bless.” Is the face of the sea not our reflection? Flecked with rocky islands, skerries, mutons – intricate signatures, initials of a glacier that passed this way twenty thousand years ago. We can sail through such a speckled passage continuously from Stavanger to Nordkapp, just think. At other times the face of the sea is as smooth as the way back for the tired man missing home, homesick – that is. But who is he whose home is the sea, who longs for the sea? After all, we cannot call such a man seasick, can we?
But let’s go back to the tip of the island. Today, the water resembles a Japanese woodcut, the wind carves it with a chisel. Algae sway with the rhythm of the waves like old Jews in a synagogue. Water is velvet, satin, a smooth animal. It is transparent, your shadow flows along the bottom with you, an aquatic doppelgänger. If swimming were a song, it would be of songs. If it were a dream, then the hard, short, intense dream into which we suddenly fall while on a tram for a quarter of an hour after a hard day. If it were a portrait, it would be Chaim Soutine’s Lady in Blue, an image of a non-existent person, a portrait of a melancholy that haunted and “persecuted” him, like the Jews were persecuted in Tsarist Russia, where he was born. Banned from a community of Orthodox Jews who did not accept portraits after he had tried to paint a rabbi. Rejected, misunderstood, he found a home in Paris like so many other Jewish painters from Eastern Europe. The lady in the portrait looks inward, into herself. Her eyes are the colors of her dress, of the background, of the colors of the seabed. They are an elegy, nostalgia, and a mystery. The Lady is holding the red poppies that have grown from her mouth, or it is her pursed lips that have taken the color from the poppies. If swimming were a landscape, it would be the Tuscan landscape that Piero della Francesca smuggled in, depicting John the Baptist pouring water over Christ’s head from a river winding down the hills, reflecting the sky and the bright dresses of the figures in the background, almost faithfully. Piero della Francesca was an architect among painters, his figures are columns, vaults. Their complexion is marble. Piero was a mathematician and painter, scientist and artist. Each gesture is repeated, and each is an echo of the landscape. The bent leg in the Baptist’s knee repeats the bend of the river, the folds of the garments align with the light roads running down the hills in the background. The dove over Christ’s head is one of the clouds. The fresco seems to be symmetrical with the central figure of Christ. But with Piero, nothing is obvious and every symmetry is calculated, slightly shifted. Our master of the second plan attracts attention. He is the perfect counterpoint to the meandering of the river over which he leans down, taking off his shirt. He is wearing only underwear, we cannot see his face, leaning forward, pulling his shirt over his head as if he was about to submerge himself in the water, cleanse himself. “Take me to the water” sings Nina Simone “To be baptized”.
Published January 31, 2023
© alicja ariel rosé 2022
für Adam Zagajewski
für Eva Vēvere
Drei Wege führen ans Meer. Du kannst direkt runtergehen, vorbei an Häusern, deren Fenster Sklaven des Meeres sind – sie sind daran gefesselt, verschlingen es tagtäglich, unaufhörlich, oder sind sein willenloses Spiegelbild, gleichgültig, apathisch, verschlafen. Falls der Sommer gerade anfängt, wachsen links am Zaun Himbeeren, und du hast vollen Anspruch auf ihren süßsauren Saft. Vielleicht ist jemand bei dir und bietet dir auf der Handfläche eine Himbeere an, als ginge es darum, eine Geschichte aus dem Leben mit dir zu teilen, verworren, ein wenig lustig und ein wenig nicht. Ein paar Schritte weiter kannst du dich mit einer roten Johannisbeere revanchieren, die hier wild wächst, großzügig ausgesät vom Wind. Ein exotischer Anblick, inmitten dieser Felsen. Danach verkümmert der Pfad, führt steil bergab. Du erreichst einen steinigen Strand, an dem sich frühmorgens niemand aufhält. Hier können sich die Füße ihren Tastsinn wieder aneignen, Liaisons mit den Steinen eingehen.
Du kannst aber auch den Weg nach rechts wählen, den längeren, der sich die Küste entlangzieht. An der Gabelung gleich nach dem Kirschbäumchen, dessen karminrote Früchte auf dem Asphalt Action Painting veranstalten, gehst du runter. Von hier ist schon das ehemalige Fischgeschäft zu sehen. Wie eine Zunge ragt aus dem mit Fischernetzen verschleierten alten Holzbau ein Steg, von dem ein junger Mann springt. Ja, er ist jetzt der Jüngling von Paestum. Borge oder Sven lautet sein Name. Er ist in das Mädchen verliebt, mit dessen Haaren der Wind spielt. Maria, oder vielleicht Marme. Der Nachmittag ist heiß, das Mädchen sitzt auf dem Steg, lässt die Beine baumeln und sich von der Sonne die Gedanken stehlen. Vielleicht handeln sie davon, dass sie bald weggehen wird, um irgendwo in der Ferne ein Studium zu beginnen, und dass der junge Mann ihr das übel nimmt und derart niedergeschlagen, gramerfüllt ins Wasser springt, als müsste dieses ihn retten. Sein glatter Körper verharrt einen Augenblick zwischen Steg und Wasser, ist einen Augenblick lang im Nirgendwo. Ich sehe ihn auf der Postkarte am Kühlschrank in der Küche eines Freundes. Er ist auf vielen Postkarten, Magneten abgebildet, auf Büchern, Heften reproduziert. Ein Simulacrum bis in die Unendlichkeit. Der ewige Springer, der nie das Wasser berührt. Das Fresko wirkt so schlicht, als hätte ein Kind es gemalt. Das Meer ist eine blasenförmige Pfütze, während die Säule, von der unser tuffatore herunterspringt, uneben ist und sich vorbeugt, als wollte sie ihm hinterherspringen, sich ins Wasser stürzen. Daneben wächst rachitisch ein Bäumchen von fluktuierender Gestalt, wie ein Meerespolyp oder ein vielarmiger, auf einem Bein balancierender Shiva, vom Freskenmaler eingefangen bei seinem Tanz des Lebens und des Todes, mit dem er uns von den Fesseln der Illusion befreien soll. Dafür ist der Körper des Springers vollkommen, er besteht aus einem einzelnen Fleck, fast einer Linie, einer langgezogenen Schnecke mit einem Kopf anstelle der Schale. Sein helles Auge offenbart den gekalkten Untergrund des Grabmals, es ist gleichsam ein Auge aus einer anderen Welt, das in die Vergangenheit oder in die Zukunft blickt. Doch das interessiert uns nicht. Es geht uns nicht um den Moment des Verharrens in der Luft, sondern um die Begegnung mit dem Wasser, um das Eindringen, das Eintauchen, darum, sich dem Wasser hinzugeben.
Du kannst auch weitergehen, statt beim Kirschbaum abzubiegen. Die Straße schlängelt sich lange dahin und erreicht schließlich einen kleinen Hafen, wo du eine Fähre nimmst. In diesem Land mit seinen bäuerlichen Wurzeln und seiner Allergie auf die imperialistischen Bestrebungen Dänemarks und Schwedens tragen die Fähren stolze Namen wie »Kongen« oder »Dronningen«. Ein Hauch Selbstironie oder Beweis für unerfüllte Ambitionen? Eines dieser königlichen Gefährte nimmt dich mit auf die Insel.
Dort empfängt dich ein kleiner Steg. Bestimmt steht irgendwo auf einem Geländer eine leere Tasse mit einem Rest vom Morgenkaffee, in dem der Hausbesitzer Bienen und Fliegen fängt. Intensiver Kräutergeruch wird dich begleiten, du kannst den Weg nicht verfehlen. Ehrenpreis, Mädesüß und Bärenklau blühen. Geh ganz ans Ende der Insel, den Kamm entlang und dann abwärts bis dorthin, wo das Gesicht des Meeres sich öffnet. Jeden Tag ein anderes, von Strömungen durchfurcht, vom Wind fixiert, ähnlich den Gesichtern Becketts oder Audens, der davon sang, dass es sich lohnt, sich der Liebe hinzugeben, selbst wenn sie uns in die Irre führen kann, und dass es sich lohnt, in den Fluss zu steigen, damit man weiß, was man versäumt hat: »O tauch deine Hände ins Wasser, / Tauch ein bis ans Handgelenk, / Starre, starre ins Becken / Und was du versäumt hast, denk.« Aber vielleicht ist nicht alles versäumt. Vielleicht lohnt es sich, doch in das Wasser zu steigen, um zu erfahren, was wir versäumt hätten, wenn wir nicht hineingestiegen wären … »Schau in den Spiegel, / Schau deinen Kummer an; / Dir auch ist Leben ein Segen, / Dir, der nicht segnen kann« (deutsche Übersetzung: Ernst Jandl). Ist das Gesicht des Meeres nicht ein Spiegelbild von uns? Gesprenkelt mit Felseninseln, Schären, Rundhöckern – den verschlungenen Unterschriften, den Kürzeln des Gletschers, der vor zwanzigtausend Jahren hier durchgezogen ist. Durch eine solche gesprenkelte Passage können wir von Stavanger bis ans Nordkap reisen, stell dir mal vor … Andere Male ist das Antlitz des Meeres so glatt wie der Nachhauseweg einer Person, die reisemüde ist und sich nach Zuhause sehnt, die homesick ist. Und wenn ihr Zuhause das Meer ist, wenn sie sich immer nach dem Meer sehnt, was ist sie dann? Seasick jedenfalls nicht …
Doch kehren wir zur Inselspitze zurück. Heute erinnert das Wasser an einen japanischen Holzschnitt, der Wind meißelt es. Algen wiegen sich im Takt der Wellen wie alte Juden in der Synagoge. Das Wasser ist Samt, ist Satin, ist ein glattes Tier. Und durchsichtig, am Grund schwimmt dein Schatten mit, dein aquatischer Doppelgänger. Wäre das Schwimmen ein Lied, dann das Hohelied, wäre es Schlaf, dann fester, kurzer, intensiver Schlaf, wie er einen in der Straßenbahn plötzlich überkommen kann, für eine Viertelstunde, nach einem anstrengenden Tag. Wäre es ein Porträt, dann »Lady in Blue« von Chaim Soutine, das Porträt einer nicht existenten Person, ein Porträt der Melancholie, die ihn verfolgte, so wie im zaristischen Russland, seinem Geburtsland, die Juden verfolgt wurden. Aus der Gemeinschaft der orthodoxen Juden, die Porträts ablehnten, war er nach dem Versuch, einen Rabbi zu malen, ausgeschlossen worden. Zurückgewiesen und unverstanden, fand er, wie so viele andere jüdische Maler aus Osteuropa, dann in Paris ein Zuhause. Der Blick der porträtierten Dame ist nach innen gerichtet, in ihr Inneres. Die Augen sind von der Farbe ihres Kleides, des Hintergrunds, des Meeresbodens. Sie sind Elegie, Nostalgie, Rätsel. Die Dame hält rote Mohnblumen in der Hand, die ihr aus dem Mund gewachsen sind, oder vielleicht hat ihr zusammengekniffener Mund die Farbe der Mohnblumen angenommen. Wäre Schwimmen eine Landschaft, dann jenes von Piero della Francesca eingeschmuggeltes Stück Toskana, auf dem Johannes der Täufer das Haupt Christi mit Wasser aus einem Fluss begießt, der sich abwärtschlängelt und in dem sich fast originalgetreu der Himmel und die bunten Kleider der im Hintergrund stehenden Figuren wiederspiegeln. Piero della Francesca war ein Architekt unter Malern, seine Figuren sind Säulen und Gewölbe, von marmornem Teint. Piero war Mathematiker und Maler, Wissenschaftler und Künstler. Jede Geste wiederholt sich, findet in der Landschaft ein Echo. Das gebeugte Knie des Täufers repliziert die Windungen des Flusses, die Falten der Kittel sind angeordnet wie die hellen Wege, die von den Hügeln im Hintergrund bergab führen. Die Taube über dem Kopf Christi ist eine Wolke. Das Fresko mit seiner zentralen Christusfigur wirkt symmetrisch. Aber bei Piero ist nichts offensichtlich, jede Symmetrie ist kalkuliert, ist geringfügig, subtil verschoben. Der heimliche Held im Hintergrund zieht unsere Aufmerksamkeit auf sich. Er bildet einen idealen Kontrapunkt zum Mäandern des Flusses, über den er gebeugt ist, während er sich das Hemd auszieht. Er trägt nur Unterwäsche, sein Gesicht können wir nicht sehen, er zieht sich das Hemd über den gesenkten Kopf, als würde er gleich ins Wasser tauchen, sich reinigen. »Take me to the water«, singt Nina Simone, »To be baptized«.
Published January 31, 2023
© Specimen. The Babel Review of Translations 2023
Other
Languages
Your
Tools